Słowacja, czyli akcja-destylacja i inne atrakcje turystyczne

Słowacja to nasz nieco zapomniany sąsiad. Początkowo myślałam, że to ja po germanistyce jestem niesłusznie zafiksowana na Niemcy i z całej edukacji nie pamiętam wiele więcej niż: „Niemcy, Niemcy, Niemcy, Rosjanie, Niemcy, Niemcy, Niemcy, o Litwa albo Ukraina, Niemcy, Niemcy, Niemcy, Rosjanie” i tak w nieskończoność.

Poszukując poleceń ciekawych miejsc na Słowacji wśród swoich znajomych, szybko zorientowałam się, że dla większości z nas Słowacja to trochę terra incognita. A szkoda – Słowację na pewno warto odwiedzić.

Droga na Słowację – co warto zobaczyć po polskiej stronie

W Krakowie zawsze znajdzie się coś ciekawego, chociaż bywając tam regularnie od lat, chyba trochę wyczerpałam atrakcje z listy „muszę to zobaczyć”. Ostatnim takim punktem było Centrum Edukacji Przyrodniczej, oczywiście UJ ;).

Centrum Edukacji Przyrodniczej w Krakowie

Nazwa i jej skrót, CEP, brzmi średnio. Równie dobrze, a może nawet lepiej, można by nadać tej placówce bardziej nobliwą nazwę: „Muzeum Historii Naturalnej”. Bo jeśli przyjdziemy obejrzeć wystawę, a nie na na warsztaty czy inny event, to zobaczymy nowoczesne muzeum tego typu.

W kolejnych salach i gablotach czekają na nas kolekcje geologiczne, antropologiczne czy zoologiczne.

Zbiory są naprawdę ciekawe i pięknie wyeksponowane. Lubię dawne muzea i kolekcje historii naturalnej (np. Dublin, Oksford), ale ta nowoczesność, brak skrzypiącej podłogi, marmurowych schodów i ciężkich mebli z ciemnego drewna, niczemu nie umniejsza. Wręcz przeciwnie – zbiór doskonale prezentuje się na Instagramie 😉

Gdzie się nie obrócimy i nie spojrzymy – trudno zrobić złe ujęcie 😉 No i właśnie – zdjęcia, to dziś ważny element zwiedzania. W tym muzeum zdjęcia robić można (standardowe warunki) i chyba tylko na jednej gablocie dostrzegłam ikonkę przekreślonego aparatu (znaczącą chyba, ze w ogóle nie można robić zdjęć, nie tylko z lampą?). Gablota z eksponatami ludzkimi. Wcale nie gorszymi niż w Muzeum Anatomii UJ, w którym jest zakaz fotografowania. Pisałam o tym miejscu w artykule „Kraków – atrakcje nie tylko dla farmaków„, dostępnym na stronie Pharmacopola.pl

Centrum liczy już sobie dekadę (czego nie widać, wygląda jak nowe) i prezentuje się jak placówka uniwersytecka na europejskim poziomie. Niestety, kiedy ja studiowalam na UJ, takich atrakcji ani luksusów nie było, a od uczelni Europy Zachodniej dzieliła nas ziejąca przepaść. Teraz przepaść ta wygląda na znacznie mniejszą.

Podsumowując – zdecydowanie polecam zobaczyć Centrum Edukacji Przyrodniczej. Najlepiej mieć na to przynajmniej dwie godziny czasu.

Miasteczko Galicyjskie – stara apteka, sklep kolonialny i nie tylko

Miasteczko Galicyjskie to część Sądeckiego Parku Etnograficznego, zlokalizowanego w Nowym Sączu. To rekonstrukcja małego miasteczka z Galicji przełomu XIX i XX w.

Są ciekawostki tematyczne, związane z aroma, zwłaszcza dawna apteka.

Sklep kolonialny. Wśród wielu ciekawych eksponatów zwracają na siebie uwagę pojemniki na przyprawy korzenne np. imbir.

Salon fryzjerski.

A nawet wnętrze domu zamieszkanego przez rodzinę żydowską z bardzo ciekawymi eksponatami aroma, m.in. tasak do ziół, kieliszki używane podczas święta Purim (radosnego i bardzo aromatycznego, pachnącego m.in. cedratami), a także balsaminka. To pojemnik na wonności – zioła i przyprawy.

Balsaminki nie myl z balsamką, bo to synonim pomandera, czyli pojemnika, często bardzo ozdobnego na surowce aromatyczne, zwłaszcza chroniące przed epidemiami, czyli funkcjonującego dawniej jako biżuteria aromaterapeutyczna. Pomandery stosowane były w kulturze chrześcijańskiej, jakkolwiek pierwotnie mogły pochodzić z Orientu. Więcej o pomanderach i ich historii przeczytasz w moim artykule: „Aromatyczna walka z epidemiami od starożytności do XIX w. — kadzidło, pomander i ocet leczniczy„.

Po drodze jest jeszcze więcej takich ciekawych, turystycznych miejsc np. Muszyna, Powroźnik, Krynica.

Słowacja i Spisz – długa tradycja destylacji i termy

A co po słowackiej stronie? W połowie lutego zupełnie inaczej niż po polskiej stronie. W Polsce (Białka, Bukowina), tłum ludzi i sztucznie zaśnieżone stoki.

Po słowackiej stronie, początkowo więcej śniegu i zdecydowanie mniej ludzi. W odróżnieniu od Polski – sezonu nie ma. Ma to swoje plusy i minusy. Jak nie lubisz tłumu, tak jak ja, to jest cisza i spokój. Ceny też niższe.

Natomiast sporo atrakcji jest zamkniętych, podobnie wszelka infrastruktura turystyczna. Efekt był taki, że spędziłam 4 dni bez kofeiny, bo nie było gdzie kupić kawy… Niektóre szklaki też są zamykane dla turystów. W sumie jest to dziwne, bo po polskiej stronie pełnia sezonu zimowego, chociaż bez śniegu… Poziom trudności tras też jest spory, wiele ma formę via ferrata, a nie spaceru pod górę… Także bilans wycieczki był średni.

Słowackie Mykeny, czyli Mysia Horka i Spiski Czwartek

To miejsca, o których, jak o starożytnej cypryjskiej „fabryce perfum”, czytałam od lat i wreszcie zobaczyłam je na własne oczy. Fabryki jeszcze nie opisałam na blogu, ale wstęp do tematu znajdziesz we wpisie: Co zwiedzać na Cyprze, czyli aromatyczna wyprawa na Cypr – cz. 1.

W Mysiej Horce odkryto jeden z najstarszych z najstarszych zabytków destylacji w tej części Europy i w Europie w ogóle. Podobnie wiekowy jest destylator odkryty na Cyprze. Ten z terenów Słowacji datowany jest na 3,5 tys. lat.

Obecnie Mysia Horka to… farma i pola uprawne z widokiem na góry oraz miasteczko Spiski Czwartek. Z tego co wiem, przed pandemią były plany zorganizowania jakiejś ekspozycji muzealnej w tym miejscu, ale obecnie nie ma tam absolutnie nic, nawet tablicy informującej o Słowackich Mykenach (w starszych relacjach nazywanych skądinąd Słowacką Troją).

Szkoda, bo w rzeczonych czasach miejsce to było wysoko rozwiniętą osadą, z fortyfikacjami, a nawet… akropolem. Ludzi tam żyjących określamy mianem kultury Otomani lub kultury Füzesabony. We wczesnej epoce brązu prowadzili oni ożywione kontakty z cywilizacją rozwijającą się na terenach obecnej Grecji, m.in. mykeńską. Być może owocem tych kontaktów była właśnie obecność destylatora i w ogóle znajomość destylacji.

Co destylowano w Mysiej Horce 3,5 tys. lat temu? Hydrolaty? Olejki? Alkohol? A może wszystko razem? Na ten moment eksperci uważają, że destylowano tam alkohol. Przypuszcza się, że służył on celom rytualnym. W mieście prowadzono bowiem dość mroczne praktyki – składanie ludzkich ofiar, a nawet rytualny kanibalizm.

To prehistoryczne miasto było bogate – strzegło jednego z ważnych szlaków handlowych. Podobnie jak w przypadku cypryjskiej „fabryki perfum” jego istnienie zostało brutalnie zniszczone, w tym przypadku przez przez pożar, być może towarzyszący najazdowi. Cenne przedmioty, jak wspomniany destylator, zostały porzucone. Dzisiaj możemy zobaczyć je na wystawie w muzeum w Popradzie.

Dzisiaj tradycja destylacji kontynuowana jest przez różne destylarnie alkoholu na Spiszu. Niektóre niestety zamknięte poza sezonem.

Słowackie gorące źródła – Termy Vrbov

Wg Google Maps więcej term w regionie znajduje się po polskiej stronie, ale po słowackiej też coś jest. Poza aquaparkiem w Popradzie (duży, drogi, wejście na co najmniej kilka godzin, a bilety najlepiej kupić online dzień wcześniej), są też termy Vrbov.

Ceny tutaj przystępniejsze niż w Polsce. Dużo Polaków, także trochę Czechów i okazjonalnie turyści z innych krajów. Jak wszędzie, da się dogadać po polsku-słowacku (i nawet nie jest tak śmiesznie jak po polsku-czesku :D), chociaż ja nie lubię takich łamańców i wolę rozmawiać „normalnie” po angielsku albo niemiecku, o ile druga strona kuma.

Termy Vrbov to zimą jeden mały basenik w budynku, a poza tym 4 baseny zewnętrzne, chłodny, ciepły, gorący i znów chłodny 😀 W tym ostatnim można pływać, w pozostałych siedzieć. Woda termalna jest mętna, ciemna, przypomina trochę morską, gdy wzbije się piasek. Pachnie siarką. Paruje. W chłodny dzień wiatr rozwiewa opary. Jest klimat. Dookoła trochę drzew iglastych. Białe szczyty Tatr widać niestety z parkingu.

Polecam na wejściu doładować opaskę na rękę, żeby nie biegać po kartę i do restauracji (przy dłuższym pobycie w wodzie butelka z chłodnym napojem bardzo się przydaje). Fajnie posiedzieć w wodzie po zmroku. Zimą z basenów można korzystać do 20.30. Czas leci szybko. Zaczyna się: „Co ja tutaj będę robić przez 4 godziny?”, a kończy: „To już? nie chcę jeszcze wychodzić!”

Termy Vrbov to był zdecydowanie jeden z highlightów tej wyprawy pełnej pozamykanych atrakcji i infrastruktury…

Wymienione punkty znajdziesz oczywiście w zakładce Aromapa.


Opublikowano

w

przez